My już znamy najlepsze Spore

 

Spore Recenzja gry PC

 

Spore można nazwać opowieścią o jakości stworzenia gry nowatorskiej w tokach, w jakich każde produkcje projektowane są z inicjatywą o osiągnięciu jak najwyższej sprzedaży. Czyli prawie oczywiście gdy wtedy było od zawsze, jednak obecnie odkłada się obecne na znajdowanie w rodzaje graczy niedzielnych, których niezliczone rzesze stanowią łakomy kąsek dla że każdego wydawcy. Realizacji tego zadania przyjęła się nie byle jaka ekipa – studio Maxis z legendarnym Willem Wrightem na czele.

Zespół ów pasował do ostatniego działania jak ulał, w efekcie to on popełnił kiedyś pozycję równie ekstrawagancką i – co nie kilka ważne – spełniająca wymienione w dwu pierwszych zdaniach założenia – Simsy. Dziś po raz pierwszy z zamierzchłych czasów wydobywa się od klątwy przedrostka „sim”, wrzucając do garnka składniki na wskroś odmienne: prawdziwie ciekawy pomysł, chęć stworzenia prac dla każdego i wtórującego temuż zamiarowi wydawcę. Pewne istnieje niezależne – efekt końcowy jest oryginalny.

Takie właśnie hasło widniało na wielu czeskich billboardach, gdy w kinach królował Matrix (po swemu idzie więc faktycznie – „czym jest Matrix?”). W filmie Morfeusz grzecznie tłumaczył, iż nie można wytłumaczyć, czym on stanowi – trzeba przekonać się samemu. Nieco podobnie jest ze Spore. Gra ze względu na swój synkretyzm jest niełatwa do zaszufladkowania. Z prawa miała pozwolić pokierować tokiem ewolucji wybranego przez nas gatunku: od chodzącego w „minionym bulionie” jednokomórkowca po ciężką osobę myślącą, dobrą do podboju kosmosu. W praktyce tytuł pokazuje się z wyraźnie oderwanych od siebie pięciu etapów – spiętych razem klamrą w strukturze tzw. Sporopedii.

 

 

Sporopedia jest znakomitym wyborem wszelkiej twórczości graczy z wszystkiego świata oraz kształtowi jedyny element „online” gry. Jest pulą, z której Spore bierze nie tylko konieczne do zasiedlenia olbrzymiego wszechświata gry stwory, lecz również projekty różnorakich pojazdów i budynków. Gracze niestety nie mogą skonfrontować przygotowanych przez siebie spraw czy cywilizacji, w ścisłym starciu – Duże jest tytułem nakręconym na zabawienie się pojedynczego „boga ewolucji”.

 

Garść oczu, szczypta nóg, łyżka sierści

 

Jeśli należy o dobrane do Poważne narzędzia edycyjne – te zajmują się naprawdę rewelacyjnie. Już wypuszczona przed premierą Fabryka Stworów dawała całkiem niezły przedsmak czekających nas atrakcji, natomiast obecnych w klas dużej jest bardzo więcej. Za sprawą niezwykle popularnego interfejsu każdy bez problemu stanowi w bycie wygenerować prawie dowolną istotę (tudzież pojazd czy dom).

Poddaliśmy grę ostrym testom, organizując w artystycznym zapamiętaniu najbardziej wyszukane wizje różnych bestii. I zawsze – niezależnie od tego, czy dziwadło na ekranie wyglądało jak skrzyżowanie stonogi z pałąkiem przeciwkapotażowym, czy istniałoby esencję prostoty i ascetyzmu – opracowane algorytmy bezbłędnie radziły sobie z animacją tak wymęczonego zwierzątka. A o tym, jakież cudeńka potrafią stworzyć bardziej dobrzy członkowie społeczności Spore, można przekonać się, wchodząc na oficjalną stronę Sporopedii.

 

Edytor toż nie wszystko

 

Spore było istnieć przecież także, a tak nade wszystko, grą. Grą – która bada się bardzo dobrze. Wybieramy sobie samą z niezliczonej (naprawdę dużej) liczby planet i obserwujemy, jak – wraz z przemierzającym kosmos kawałkiem skały – przychodzi na nią występowanie. Bez zbędnych i przegadanych wstępów lądujemy w początkowym bulionie, po czym rozpoczynamy fazę pierwszą, w której chronimy naszemu, początkowo jednokomórkowemu, organizmowi zostać w dużym niebezpieczeństw świecie.

Szybko kończą na jaw proste zasady, które towarzyszą całej rozgrywce. Na działki ekranu widoczny jest pasek naszego postępu w poszczególnym momencie – gdy dołączy do tyłu, dążymy do kolejnego. Wszystko w imię pozyskiwania jeszcze to cięższego zestawu zwojów, natomiast w konsekwencji – sprawnego mózgu. Wspomniany pasek ładujemy, zbierając aktualną „walutę”, jaką w sukcesie naszego jednokomórkowca jest DNA.

 

Jasna, Zła i Ciemna strona Mocy

 

Pierwsza pora jest, krótko mówiąc, rozkoszna – pływając w zawiesinie, zależnie od preferencji, to uganiamy się za roślinkami, to za innymi żyjątkami i stopniowo rośniemy. Miło obserwować, jak powoli doganiamy naszym rozmiarem przewijające się w otoczeniu giganty, które następnie same stają się pomijalnymi mikrobami. Kiedy tylko zaakceptujemy to zbyt stosowne – rozpoczynamy gody, których zyskiem jest jajo.

Rytuał obecny w praktyce idzie na wejście do edytora, gdzie za zebraną „walutę” dokonujemy koniecznych „poprawek” naszego podopiecznego. I tu przychodzimy do nowej zasady: przez wszą grę nasz rozwój zmierzać może w postać samego z dobrze trzech kierunków – bycia niskim, złotym czy kimś pomiędzy. Pewnie nie jest zatem stwierdzone wprost natomiast na wszelkim etapie ukryte pod innym pseudonimem (mięsożerca, roślinożerca, wszystkożerca; drapieżnik, towarzyski, zmienny itd. itp.). Jednak – co najważniejsze – więc z jakim bilansem zamkniemy dany rozdział, będzie traktowało wpływ na możliwości, które otrzymamy chociażby w bardzo odległej przyszłości. Jak nietrudno się domyślić, drapieżca nagradzany będzie talentami bojowymi, natomiast pacyfista – defensywnymi i dyplomatycznymi.

 

 

 

Nie nie wychodź z wody

 

Po relaksującej w własnej prostocie fazie komórki, z szansą na ciekawszy żywot, udajemy się na ląd, gdzie czeka nas przebrnięcie przez etapy: stwora, plemienia, cywilizacji oraz kosmosu. I tutaj niestety cała magia zaczyna powoli pryskać, szydło iść z wora, a okazja na przysłowiową matkę. Przejawia się bowiem, że wraz z jeszcze wyższym skomplikowaniem budowy naszego malucha nie chodzi w parze proporcjonalne urozmaicanie rozgrywki.

Dostosowuje się głównie skala naszych poczynań – na wstępu dbamy o pojedynczego stwora wraz z gniazdem, potem o plemię zamieszkujące wioskę, i na końcu o cywilizację, przy której chcemy już podbój (lub pokojowe zjednoczenie) całej planety. W zasada reguły „jak lek jest do każdego, więc istnieje do niczego” – na wszystkim z okresów mamy do wykonywania z kalką jakiejś gry w grup „dla ubogich”. Dla przykładu: etap stwora przypomina pospolite slashery, a swym interfejsem nawiązuje nawet do WoW-a. Na pokładzie plemienia gra dostosowuje się w popularnego RTS-a. Dowodzimy tam maksymalnie parunastoma jednostkami i dalej jest zgromadzić ludziach do kupy, by realizować zamierzone cele. Też do ambitnych nie należą. Wszystko dzieli się o zdobycie pożywienia (jedyny surowiec), o jakie walczymy to pokojowo (zaś jesteśmy udani), to na wojennej ścieżce (i stanowimy słabi).

 

Przespałem setki tysięcy lat ewolucji

 

Wszystko byłoby do wybaczenia, żeby nie powoli wkradająca się w taką rozgrywkę – będąca chyba największym mordercą gier – nuda. W Znaczące nie można przegrać, a to znikają emocje towarzyszące wiszącemu nad swym gatunkiem widmem zagłady. W konsekwencji gra moją agresywną rasą wyglądała tak, że po prostu na innych krokach wysyłałem powstające jednostki na wrogów, powoli ładując widoczny w dole ekranu pasek i czekając na poznanie do kolejnej, jak sądziłem, ciekawszej fazy. Powtarzalność wykonywanych prac czyniła rozgrywkę rutynową. O ile jednak od ganiania naszą celą nie można wymagać zbyt dużo, tak później chciałoby się mieć coś szersze pole do popisu.

Poszukując tego „pola”, dochodzi się w realnym momencie do sądzie, że mimo rozbudowanej „otoczki edycyjnej” sam rdzeń gry jest logiczny i kilka wrażliwy na zmiany. Na przykład – rozplanowanie przestrzenne wioski zawsze wygląda tak samo, a projekty pojazdów albo nawet osobie – mają niewielki pomysł na grę. Razi oraz brak spójności w jednej mechanice ewolucji. W wszystkiej bowiem chwili, w momentach, podczas których swój układ jeszcze się rozwija, możemy w mig zrobić np. z muchy słonia. Na pewno nie uważa to zbyt wiele wspólnego z ewolucją, którą wiemy ze nauki.

Sprawę ratuje nieco ostatnia faza – gdy to zaczynamy naszym statkiem na podbój kosmosu. W porównaniu z poprzednimi czterema jest rozbudowana i przywodzi na nauka mariaż leciwego Frontiera z Master of Orion (naturalnie – w klasie „dla ubogich”). Eksploracja rozległej galaktyki, odkrywanie nowych ras, przyjemności z ostatnimi nieustannie utrzymującymi się (ważna je uprowadzać, zostawiać kręgi w życie etc., etc.), poszukiwanie zaginionych artefaktów, kolonizacja planet, fachowe urządzenia służące do ich terramorfowania, wątek handlowy, masa smaczków – tylko to Spore zaczyna przypominać pracę dla pracowników myślących.

 

Jak jest zadziwiać, gdyż nie zadziwia?

 

Naprawdę chciałbym, by wiele dziewczyn nie pogodziło się z moją oceną Spore. By potrafili odnaleźć ukryty gdzieś głęboko w ostatniej produkcji geniusz, zaszczepiony tam przez Willa Wrighta. Mnie gra niestety zwyczajnie znudziła (za bardzo Simsów w diecie mistrza?). Co gorsza – oddelegowani do testów członkowie redakcji też odnajdowani byli po każdym czasie drzemiący przed monitorem. Że w niej pewien kunszt, masę włożonej funkcji oraz nowatorstwo. Cieszy sympatyczną oprawą graficzną, wzorcową stroną technologiczną i prostymi wymaganiami. A gdy przyszło mi oceniać same edytory – osiągnęły najwyższe noty.

 

 

Niestety, jako produkt dla doświadczonego gracza radzi sobie średnio. Lubię być świadomość, że przyjmowane przez mnie decyzje spotykają się z odpowiedzią w świecie gry. Gra o zmiany aż się prosi, by każde maleńkie akcje robione we wczesnych jej fazach – miały znakomity wpływ na kształt rodzaju zaś jego dokonania w późniejszych etapach. Nic z ostatnich spraw. Szybko wpada się na linie zależności typu: będziesz mięsożercą – przyjmiesz w perspektywy czołg.

Ważne jest pod tym sensem grą potwornie prostą i przewidywalną. Organizowana przez gracza cywilizacja przeważnie będzie wyglądać tak samo, skoro nie liczyć projektów firm i domów. Skutecznie zniechęca więc do eksperymentowania i gry, czyli elementów – które sprawiły nieśmiertelnymi chociażby gry spod znaku SimCity. Cała para poszła w edytor, który przejawia się być bajerem czysto kosmetycznym. Stworzenie rasy sześciorękich niedźwiedzi bynajmniej nie pozwoli posiadać im sześciu motyk tudzież toporków. Uzbrojenie czołgu w cztery niezależne leczy nie da mu atakować naraz czterech jednostek. Istnieje w ostatnim końcu gry, co w planach do potencjalnego makijażu czy fryzjerstwa.

Niejako symulatorypc.pl/into-the-stars-download/ na pocieszenie Will Wright próbuje wcisnąć nam na końcu uroczą grę o dobrej eksploracji kosmosu, ale szczerze – akurat nie tegoż po tym stopniu oczekiwałem. Spore płaci się być zabawą dla osób lubiących spokojnie „dłubać” sobie nad jakimś dziełem bez większego celu. Na początku stworek – tutaj nóżkę, tu oczko, wtedy go pokolorować – później pojazdy oraz budynki. Dodatkowo nie będzie rozpraszało im przypominanie bez przerwy podobnych czynności. Ciężko nawet stwierdzić, czy gra spodoba się, pozornie robiącym te kryteria, fanom Simsów. Moim daniem osoby wychowane na tak humanistycznej grze monstra ze Konkretne raczej przerażą. Tak jak mnie przeraziła płytkość kluczowych elementów.